„Gdyby Apple
sprzedawał ziemniaki, to na pewno bym je kupował… pod warunkiem, że miały by
wytłoczone logo nadgryzionego jabłuszka.”
„Już dziś premiera nowego telefonu/tabletu/odtwarzacza
MP3 (niepotrzebne skreślić). Wierni klienci (a może już fani?) ustawiali się w
kolejkach na długo przed otwarciem sklepów, by jako pierwsi stać się
posiadaczami nowego produktu.”
Dla obserwatora z zewnątrz, historia zazwyczaj wyglądała tak. Nowatorski
produkt jest zapowiadany jako przełomowy jeszcze przed premierą. Trafia na
rynek i jeżeli marketingowcy wykonali dobrą robotę staje się hitem, co prowadzi
do stopniowego wypierania starszych produkty z rynku. W przypadku Apple’a (którego
marketingowcy od paru lat prawie zawsze wykonują dobra robotę), dochodził
jeszcze efekt podgrzewania atmosfery wyczekiwania, mniej lub bardziej
kontrolowane wycieki i wreszcie charyzmatyczna prezentacja produktu przez Jobs’a.
Przyjrzyjmy się, jak to może wyglądać od podszewki.
Niedawno pisałem o tym, że Microsoft ma problemy z wprowadzaniem na rynek
innowacji radykalnych i od jakiegoś czasu opiera się głownie na innowacji
zrównoważonej, która w tym przypadku oznacza dalszy rozwój systemu Windows i
pakietu biurowego Office. Tym czasem, wygląda na to, że i ta pozycja wkrótce
zostanie zaatakowana. Radek Zaleski pisze o zapowiedzi Google, że Gmail, Kalendarz
oraz (!) pakiet GoogleDocs będą dostępne offline1). Przypomnę, że wymienione
produkty są odpowiednio klientem poczty, kalendarzem oraz zestawem aplikacji biurowych
zawierającym m.in. edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny, program do tworzenia
prezentacji i inne. Co ważne, były one dotychczas dostępne tylko online, więc ich
przyszła dostępność offline wprowadzi je na wody patrolowane przez flagowy
okręt Microsoftu – pakiet Office.
Czy GoogleDocs może być konkurentem Office'a?
Dobre pytanie, przecież Docs nie dysponuje tak szeroką funkcjonalnością jak
Office. Jednak może okazać się, że dla większości użytkowników zasób funkcji
Docs okaże się wystarczający. Fakt ten może okazać się kluczowy, jeżeli
rozważymy Docs jako innowację radykalną.
Wspomniany już w poprzednim moim tekście Clayton Christensen, zbadał wiele
innowacji radykalnych i ustalił, że większość z nich w momencie wprowadzenia na
rynek była znacznie słabsza niż istniejące produkty, a ta „słabość” skutecznie
uniemożliwiała konkurowanie z nimi2). Dlatego innowatorzy, w pierwszym momencie,
poszukiwali innych rynków (bądź ich segmentów) do wdrożenia innowacji. Rynków,
na których inne cechy nowego produktu okażą się istotniejsze, co umożliwi
szerszą akceptacje produktu i pozwoli mu dojrzewać. Dlatego droga radykalnych
innowacji do szerokiego rynku często poprzedzona była zdobyciem paru
mniejszych, niszowych segmentów. Jeżeli technologia, leżąca u podstaw produktu,
rozwijała się szybciej niż wzrost oczekiwań klientów starego rynku , to z
czasem produkt wypływał na szerokie wody. I nie miało tu znaczenia, że
dotychczasowa konkurencja ma lepsze produkty (głównie dzięki konsekwentnemu
rozwojowi innowacji zrównoważonych), bo tak na prawdę liczą się oczekiwania
klientów, a większości z nich nie wykorzystuje w pełni możliwości i zaawansowanych
funkcji istniejących produktów.
Powyższy rysunek (za Christensen 2)) przedstawia relacje innowacji
radykalnej i zrównoważonej do oczekiwań rynku. Liniami przerywanymi zaznaczono
wzrastające oczekiwania klientów w górnej i dolnej części danego segmentu rynku.
Linie ciągłe, opisane „progress due to
sustaining technologies”, pokazują wzrost wydajności (performance)
produktów (większy niż wzrost oczekiwań klientów) osiągnięty innowacją
zrównoważoną. Strzałka opisana "disruptive
technological innovation" pokazuje drogę innowacji radykalnej o
początkowo mniejszej wydajności. Wydajność ta z czasem się jednak poprawia (poprzez
kolejne innowacje zrównoważone), aż do osiągnięcia oczekiwań klientów dolnej części
rynku (przecięcie prostej rozwoju technologii z prostą oczekiwań). W tym
momencie klienci zaczynają dostrzegać produkt jako alternatywę dla istniejących
już na rynku rozwiązań.
Christensen jako przykład podaje producentów dysków twardych (powyższy
rysunek, źródło również 2)). W latach 70tych, rynek dysków twardy
zdominowany był przez napędy 14-calowe, których pojemność i szybkość ciągle
rosła (za sprawą innowacji zrównoważonych). Dyski te stosowane były w dużych
komputerach klasy mainframe.
Z początkiem lat 80tych na rynku pojawiły się mniejsze, 8-calowe produkty,
które z początku miały znacznie mniejsza pojemność, więc nie mogły konkurować z
rozwiązaniami 14-calowymi. Znalazły one jednak zastosowanie wśród minikomputerów,
głównie ze względu na swoje mniejsze rozmiary. Cecha inna niż wydajność okazała
się tu kluczowa do uzyskania akceptacji innego segmentu rynku - w tym czasie
mainframe’y dalej chętniej wykorzystywały napędy 14-calowe. Z czasem jednak dyski
8-calowych osiągnęły pojemności akceptowalne również w świecie mainframe’ów i
zaczęły stopniowo dominować rynek. Spowodowało to stopniowy upadek właściwie wszystkich
firm produkujących 14-calowe dyski.
Podobny efekt miało wprowadzenie dysków 5,25-cala, które z czasem wyparły
dyski 8-cali, ale po paru latach zostały wyparte przez technologie 3,5-calową.
Każda kolejna innowacja zaczynała w innym segmencie, by z czasem zaatakować
szeroki rynek. Dyski 5,25 stały się pierwotnie standardem wśród komputerów
klasy desktop, a dyski 3,5 , zanim wyparły 5,25-calową konkurencję wśród
desktopów, zaczynały karierę w laptopach.
Ale powróćmy do GoogleDocs.
Jego wydajność (mierzona w ilości dostępnych funkcji) jest znacznie
mniejsza niż Office'a, ale jest on oparty o nowatorskie podejście umieszczenia
dokumentów i danych w chmurze. Oba produkty nie były bezpośrednią konkurencją
ze względu na ich dostępność - Office może być wykorzystywany offline,
natomiast Docs dostępny jest przez przeglądarkę. Można powiedzieć, że Docs
dojrzewał w ramach segmentu aplikacji dostępnych w chmurze (gdzie bardziej niż ilość
funkcji liczy się mobilność i dostępność). Teraz Google sprawdzi, czy funkcjonalność
jest wystarczająca dla większości klientów i zdetronizuje Office’a, czy
pozostanie w swojej niszy.
Co zrobi Microsoft?
MS może odpowiedzieć ściślejszą integracją pakietu Office z platformą Azure
(Microsoftowa wersja cloud-computingu) i udostępnić wersję online swoich
aplikacji. Może również skupić się na tej części rynku pakietów biurowych, w
której nadaj potrzebne są zaawansowane funkcje pakietu. Przecież jest wielu
klientów, którzy korzystają z szerokiego wachlarza funkcji Word'a, czy innych
aplikacji. Choć są to klienci niszowi, to raczej się nie zmienią dostawcy aplikacji.
Jeszcze nie. Christensen opisuje taką ucieczkę w górę rynku (do obszaru
premium) jako częstą odpowiedź konkurencji na pojawiającą się na rynku, radykalną
innowację.
Jest to również wstęp do jeszcze większej bitwy - o systemy operacyjne –
gdzie ciekawie zapowiada się walka Google Chrome OS z Windows.
+++++++
1) Zaleski, Radek, (2011), "Gmail offline, czyli Google wchodzi
do ogródka Microsoftu.", http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104665,10209544,Gmail_offline__czyli_Google_wchodzi_do_ogrodka_Microsoftu_.html
2) Christensen, Clayton (2002), „The Innovator’s Dilemma”, HarperCollins
office365.com. MS
OdpowiedzUsuńa) rozszerza software o mozliwosci online by zatrzymac starych (np. przechowywanie dokumentów w sieci)
b) nowych i tych co nie chca placic, kusi rozszerzeniem onlinenowego pakietu min. o funkcje zaawansowane (komunikacja, kalkulacje zaawansowane etc)
c) wprowadza licencje czasowe -- word na 36miesiecy, outlook na 30 dni -- z kazdej maszyny, price per user